Nie można zrozumieć człowieka, jeśli niewiele o nim się wie. Był, żył, ktoś go widział, pamięta, próbuje ocenić… ktoś z zachwytem wczytuje się w każdy szczegół biografii, gdy ktoś inny – a może wielu innych – wczytawszy sobie w pamięć jeden lub dwa obrazy postaci niesie ją w całości na ołtarze. Ile jest prawdy we wspomnieniach, kronikach, dokumentach? Ile jest codzienności – zwykłej, prywatnej, szarej, nieopisanej, niesfotografowanej, bardzo ludzkiej – w życiorysie kandydata do świętości? Każdy z nas widzi go takim, jakim chce widzieć. Albo takim, jak ktoś inny zechce nam go pokazać. Wybieramy z życiorysu i osobowości zdarzenia i cechy, które utwierdzają nas w naszym pomyśle na Sługę Bożego.
I z pewnością takie cechy posiada. Ale ilu jest patrzących, tyle powstałoby obrazów, gdyby każdy namalował swój własny – taki, jaki wyłonił się mu z opisów, zdjęć, prelekcji, z głębi archiwów.
Dokładnie tak samo jest w przypadku Adolfa Piotra Szelążka. Historycy skupiają się na jego zasługach dla Ojczyzny, Kresów, narodu polskiego, na jego budowaniu, pracy społecznej, publicystyce. Prawnicy i badacze dziejów Kościoła opiszą jego starania na rzecz konkordatu, neounii, krzewienia wiary na Wołyniu i apologetyce przeciwko masonerii, mariawityzmowi, laicyzacji i komunizmowi. Wdzięczni będąc za wszelkie wysiłki włożone w regulację stosunków majątkowych Kościoła w Polsce międzywojennej.
Siostry z założonego przezeń Zgromadzenia św. Teresy od Dzieciątka Jezus mają w nim swojego Ojca, Patrona, Orędownika i Mistrza duchowego – wzór do naśladowania i kierunkowskaz w działaniu i wypełnianiu charyzmatów. Płocczanie – zarówno ci ubodzy, jak i arystokracja, ziemianie i inteligencja; jak też ci, którzy skorzystali z szansy kształcenia – pamiętać mu będą miłosierdzie, troskę o rozwój szkolnictwa polskiego i zawodowego. Ale przede wszystkim tę niestrudzoną potrzebę bycia tuż przy drugim człowieku i przy jego biedach.
Takiego też z pewnością wspominali mieszkańcy Łucka i okolic. Hrabia, doktor, przyjaciel papieża, wybitny prawnik, erudyta zasiadający obok najwyższych władz i najznamienitszych nazwisk epoki…. a przecież prosty, dobry człowiek o podlaskich korzeniach. Tak samo potrafiący słuchać i rozmawiać z księciem Radziwiłłem, marszałkiem Piłsudskim, jak też z biednym, głodnym Borysem czy Józefem, którym gradobicie zniszczyło cały plon i dobytek, Ukraińcy uprzykrzają życie, a za kilka lat trzeba będzie mu błogosławić na drogę, gdy wsiądzie do wagonu z dziesiątkami tysięcy takich jak on – Polaków wygnanych na Sybir. Dogadywał się z każdym, świetnie wpasowując się w język i mentalność rozmówcy. Wśród wrogów budził podziw, Aż po niepewność i strach. Wśród współpracowników, kapłanów i podopiecznych – uznanie, zaufanie i szacunek. Może czasem zbyt uparty w swoich dążeniach i projektach. Nie raz przepłacił zdrowiem swoją aktywność i pracowitość. Jak choćby w 1939 roku – w roku śmierci biskupów: Przeździeckiego, Laubitza i Lisowskiego (umierają dosłownie w trakcie pełnienia swoich obowiązków – pierwszy siedlecki ordynariusz po wizytacji parafii, bp Lisowski na ołtarzu, zaraz po wyświęceniu 130 alumnów diecezji tarnowskiej). Ale On musiał zostać. Bo zadanie trzeba było wypełnić. Zadanie, do którego tylko on miał wystarczająca siłę – moc czerpaną z nieustannej modlitwy i ufności bezgranicznej w Bożą Opatrzność.
Jan Paweł II przypominał Polakom, że każdy z nas ma swoje własne Westerplatte. Jakieś zadanie, od którego nie wolno zdezerterować. Adolf Piotr Szelążek, z dnia na dzień, stał się dla mnie takim wyzwaniem. Choć do dziś nie wiem, dlaczego to właśnie ja – i po co mi w udziale ono przypadło. Ale czas pokazał, że nie trzeba o to pytać, bo sens tego co mamy do zrobienia poznamy dopiero na końcu drogi. To polichromia, która wymaga renowacji. Od miesięcy, milimetr po milimetrze, odkrywam osobę i historię Biskupa-Wygnańca. I wciąż mam nadzieję, że odkryję tajemnicę. Może wśród korespondencji odnajdę list pisany do mnie… może wśród wspomnień i śladów trafię na klucz do mojej własnej historii?
Jaki naprawdę jesteś – Adolfie Piotrze?
Jaka tajemnica kryje się w tym człowieku? Co jest w nim takiego, że zachwyca, inspiruje, niepokoi i pociesza od stu pięćdziesięciu lat tak samo…
Od kilku lat – co jakiś czas – dobijała się do mnie myśl, by wrócić na uniwersytet. Różnie w moim życiu się działo. Sporo było nieszczęścia, łez, przeprowadzek, wielkich decyzji i nagłych koniecznych powrotów …
Po piętnastu latach przerwy w studiowaniu bardzo trudno mi było odnaleźć się w tym wszystkim, wrócić do pisania, do efektywnej pracy we własnym rytmie i na własny sposób. Zbierałam informacje, gromadziłam materiał odnaleziony w bibliotekach, rozmawiałam z ludźmi, szukałam kontaktów i wszelkich śladów. Powoli, bardzo powoli, odsłaniał się obraz człowieka stąd, na tle ukochanej w dziejach epoki. Najpierw skupiłam się właśnie na tym tle. By bardziej zrozumieć motywację i możliwości działania Sługi Bożego. Wróciło do mnie wszystko, co między wojnami miało dla mnie sens i urodę, smak niepodległej Polski. Warszawa, Lwów, Zakopane… Mała Ziemiańska, Belweder… Tuwim, Gałczyński, Cat Mackiewicz, Sapieha, Jan Marcin Szancer, Witkacy, Wyspiański, Szeptyccy, Janusz Radziwiłł, rodzina Wedla, Paderewski… wiele – wielu innych.
I nagle wszystko co się dotąd zdarzyło, okazało się użyteczne. Czas spędzony z Misjonarkami dla Polonii Zagranicznej w Poznaniu, rekolekcje w Laskach k/Warszawy i spotkanie z ks. Tadeuszem Fedorowiczem, Powązki, stary cmentarz w Zakopanem, bardzo prywatne i przypadkowe spotkanie z metropolitą Bazylim Doroszkiewiczem przed warszawską cerkwią p.w. św.. Marii Magdaleny… wolontariat na dziecięcym oddziale hematologii pod kierunkiem o. Filipa Buczyńskiego ofm – założyciela Hospicjum im. Małego Księcia… wykłady: franciszkanów – o. Jozafata Nowaka, Celestyna Napiórkowskiego; ks. Nagórnego, ks. Zygmunta Zielińskiego…. Jakże ważni są ludzie… chwile… każdy spotkany człowiek, nawet przypadkiem… minuta rozmowy, kawałek odwiedzonego świata…
Ks. Jan Twardowski powiedział mi kiedyś, że jeśli nie wiem dokąd iść, jak żyć, to droga sama mnie poprowadzi. Zaufać drodze. Zawierzyć Bożej Opatrzności. Dokładnie tak, jak bp Szelążek. Tylko dlaczego to wydaje się niemożliwe? Albo tak bardzo trudne?
Moja historia, nad którą gdzieś w przestrzeni i czasie uśmiecha się i pochyla Matka Boża Śnieżna, zaprowadziła mnie na Kresy. Właśnie teraz… gdy dobiega do nas echo strzałów z Donbasu, gdy paraliżuje paniczny strach przed wojną i lęk o dzieci, gdy przyszłość rysuje się beznadziejnie i osacza potworna samotność… kiedy zdaje się być ponad siły choroba i smutek duszy. A on – Biskup-Wygnaniec – dał radę. Pomimo wszystko. Jakim cudem?
Lektura dokumentów i publicystyki, rozmowy, wystawy, miejsca… wszystko to, zdaje się, ma mnie oswoić z tym, co najbardziej przeraża – ludobójstwem, okrucieństwem wojny. A przecież nie było mi to obce. Wśród moich krewnych są i kapłani, i kombatanci… Spotykałam ich i słuchałam. Wuj był członkiem WiN i walczył z bandami UPA w Bieszczadach, kuzyna wysłano na wojnę do Jugosławii. Ojciec i dziadek mieli sporo do opowiedzenia o partyzantach, niemieckiej okupacji i przedwojennej biedzie. Egzaminy z historii Kościoła też zostawiły ślad w pamięci.
Te wszystkie wspomnienia, ci wszyscy ludzie postawieni na mojej drodze… i Podlasie – przeniknięte męczeństwem unitów, hukiem powstańczych armat… Z Kodniem Sapiehów i dzieciństwem Adolfa Piotra Szelążka… pozwalają uwierzyć w sens drogi – w to, że można wszystkie wojny przeżyć, wszystkie biedy przetrwać i żyć – w zgodzie z Bogiem, z Ojczyzną, z samym sobą. Tylko wiara jak góry Baszanu…
W roku Witkacego, który we wrześniu 1939 na wieść o wejściu do Polski Rosjan odebrał sobie życie… w czasach ekumenizmu, dialogu, politycznych sporów, międzynarodowych zawirowań i mojej prywatnej biedy…
trzeba zaufać drodze.
W sto pięćdziesiąt lat od dnia narodzin Adolfa Piotra, Biskup z Kresów wraca na Podlasie. Przy wjeździe do Stoczka od strony Siedlec stoi kapliczka. Na ziemi, która pamięta zwycięstwa i pożary, i bitwy, których nie dało się wygrać…
Czasem mam wrażenie, że tuż przy niej stoi bp Szelążek, z nieodłącznym różańcem w ręku. I modląc się słowami kapliczki: od nienawiści chroń Panie… za nas wszystkich i każdego z osobna, kto stąd wyjeżdża i tu przychodzi – patrzy na parafię, z której wyszedł ku wszelkim możliwym kresom, bez cienia nienawiści do końca.
Jaki naprawdę jesteś Adolfie Piotrze Szelążku? Ile trzeba zrobić, z jak wielką miłością i pokorą, by powiedzieli, żeś był błogosławiony…
Czcicielka